Aktualizacje 2013-2014 - Koniówka

FESTIVAL
Przejdź do treści
Projekt
Bogusław Zięba

Aktualizacje 2013-2014

Aktualizacje - rozdziały
Aktualizacje 2013-2014
Wystawa zdjęć Zofii Rydet
Z pasją fotgrafowała twarze, zagrody, krajobrazy i wpisane w nie postacie. Ruch, statyka, motyw, tło – na wszystko zwracała uwagę. Być może widziała jeszcze więcej, stojąc po drugiej stronie obiektywu. Być może rzeczy, które nie zajmują zwykłego obserwatora, ale z pewnością świetnie i w sposób profesjonalny wykorzystywała stające przed nią obrazy.

Chochołów
Zofia Rydet, znana w Polsce i na świecie, jedna z lepszych fotografów powojennej Polski, na początku lat osiemdziesiątych zatrzymała się w Chochołowie.
Tu uwieczniła krajobraz, wieś, jej życie, pracę i ludzi. Weszła do kościoła, do muzeum, zaproszono ją do domów. Stawiała lokalnych statystów we wnętrzach ich gospodarstw i tworzyła portrety właścicieli w uwitym przez nich gniazdku. Robiła też zdjęcia niespodziane. Ustawiała się z boku lub uwieczniała plecy statystów, jednak każde zdjęcie miało zwrócić uwagę obserwatora także na tło, w którym postacie się obracają, tło które wytworzyło i przedstawia ich osobowość.
Z naszego punktu widzenia wydawać się może, że to temat mało ważny. Koniówka to nie Chochołów, więc po co zwracać na to uwagę. Można ewentualnie roszczyć do pani Rydet pretensje, że w podobny sposób nie zechciała uwiecznić życia w Koniówce. Skoro nas ominęła – nie musimy o niej słyszeć. Będą inni.
Być może nie dotarła do Koniówki, ale 30 lat temu jakaś część Koniówki przemknęła przed jej obiektywem. Jako pierwsza przekonała się o tym była mieszkanka Koniówki - Anna Zaborska z domu Klejka (Mondrowa), obecnie mieszkanka Chochołowa. Anna odkryła siebie  na wystawie zdjęć Zofii Rydet zorganizowanej 8 i 9 listopada w Szkole Podstawowej w Chochołowie.
Najpierw chrzest jej dziecka w kościele parafialnym, gdzie dumnie prezentuje się obok męża Karola i młodszej siostry Marii w paradzie góralskiej, chwilę później pod kościołem i wreszcie w domu, gdzie niehybnie zaprosiła reporterkę na sesję zdjęciową. Chrzciny to uroczystość rodzinna, nie obyło się więc bez najbliższych z Koniówki, a jeden z nich znalazł się również w archiwum Zofii Rydet – Ignacy Klejka (Mondry), ojciec Anny.
Wiele zdjęć z Chochołowa przedstawia pojedyńcze osoby lub rodziny we wnętrzach ich domów, wiele wyłapuje mieszkańców na drodze przecinającej Chochołów, inne w trakcie uroczystości parafialnych. I tu wmieszani są nestorzy i młodzi mieszkańcy Koniówki. Jest Karolina Zięba z domu Chmenia (Zeglyniowa), Apolonia Harbut z domu Leja (Polka Fajkowa), Zofia Sęk z domu Leja (Ferdynowa), Zofia Zięba z domu Fiedor (Jantkowa), Zofia Zięba z domu Krupa (Kubacokowa) z córką Marysią, Jan Klejka (Mondry), Jan i Stanisława Pilch, Anna Czyszczoń, Zofia i Anna Łuszczek (Dominikowe), Jan Sroka (Husarów), Stanisław Zięba (Bartosów), Anna Zubek (Molcorzowa), czy wreszcie Jan Mola – długoletni organista w parafii. W pracy uchwyceni zostali między innymi Aniela Sęk (Zubkowa), Józef Graca (Pastyrnoków), Jan i Andrzej Sęk (Werunini). Zatem dość pokaźna garstka przedstawicieli Koniówki.
Całkiem możliwe, że przeoczyłem kilku naszych mieszkańców lub nie widziałem wszystkich zdjęć z Chochołowa i kto wie, czy podobna wystawa u nas nie wyłoniłaby nowych-starych twarzy. Całkiem możliwe jest również, że jakiś nie wywołany negatyw ze zdjęciami np. z Koniówki znajduje się w najdalszym zakątku archiwum Fundacji im. Zofii Rydet i ten akurat kryje nasze tajemnice sprzed 30 lat.

Bogusław Zięba, Koniówka 15.11.2014
Szkody po wielkiej wodzie
Powódź, która w maju 2014 przewaliła masy wody przez Koniówkę, postraszyła wówczas poważnie Baranków. Woda wyrwała większą połać ziemi na wysokości ich zagrody i przy największej kumulacji wdarła się za płot grożąc budynkom gospodarczym.

Żywioł
Szaleństwa Czarnego Dunajca do tej pory dawały się we znaki w jego górnym biegu, gdzie rzeka była w mniejszym stopniu regulowana. Wiemy, że w Koniówce w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia układano zabezpieczenia przeciw masom wodnym.
To miało chronić brzegi i tereny wzdłuż rzeki przed zalaniem. Tak było dotychczas. Płytko schodzący lewy brzeg nurtu nie wymagał wówczas regulacji, gdyż z łatwością absorbował i wysyłał wodę w kierunku mostu i pierwszego wodospadu. Pierwsze umocnienia po tej stronie rzeki zainstalowano poniżej gospodarstwa Baranów, około 150 metrów przed mostem.
Powódź majową odbijały jednak zapory prawobrzeżne na wysokości Cornego Brzegu i odsyłały wodę w kierunku Baranków. Kilka dni dłużej wielkiej wody i zagroda mogła paść jej łupem. Na szczęście zabrakło wody w górach i potok z dnia na dzień stawał się mniej groźny. Brzeg wymagał jednak umocnień i naprawy.
W październiku podjęła się tego firma pana Kierni, która w kilka dni przy pomocy ciężkiego sprzętu podniosła i wyrównała teren, równocześnie bacząc by w przyszłości nie doszło do podobnych zagrożeń. Środki na ten cel uzyskano z kasy, która przewiduje katastrofy naturalne na terenie gminy. Aktualnie lewy brzeg Czarnego Dunajca jest uregulowany i umocniony na długości pomiędzy Cornym Brzegiem i mostem.

Bogusław Zięba, Koniówka 25.10.2014
Czarna smuga nad Orawą
We wrześniu 2014 uczczono pamięć bohaterów Orawy i załogi bombowca, który rozbił się na śtrece w Koniówce w 1944 roku. 13 września został odsłonięty pomnik z pamiątkową tablicą i zorganizowana wystawa powiązana z wydarzeniami z tego okresu. Pisałem o tym dla góral.info.pl.

Smuga
Tak było 70 lat temu i podobnie 13 września 2014, gdy celebrowano odsłonięcie pomnika w Jabłonce.
Przed laty ciągnął ją za sobą uszkodzony amerykański bombowiec, którego koniec miał nastąpić na polach w Koniówce, teraz ciemna linia poszarpanych chmur uwydatnionych na tle niebieskiego nieba ułożyła się dokładnie na linii przelotu tegoż samolotu. Nikt tego nie zauważył.
13 września 1944 roku zza Babiej Góry wyłonił się wielki samolot i niebezpiecznie pędził w stronę Trsteny. Najwyraźniej był uszkodzony, gdyż szybko obniżał lot i znaczył złowieszczy ślad na niebie. Jeszcze przed Chyżnem ostro zawrócił i skierował się w stronę Piekielnika. Na niebie pojawili się nagle pierwsi spadochroniarze, a gdy samolot za Piekielnikiem przeszedł w długi łuk w stronę Koniówki, wyskakiwali następni.
Pierwszych pięciu uratowali odważni mieszkańcy Orawy, którzy działając instynktownie i ryzykując życie udzielili lotnikom pomocy i schronienia w swoich domostwach. To wielkie czyny i niesamowite bohaterstwo, z których powinniśmy czerpać i w należyty sposób o nich pamiętać. Dziś miały przypomnieć nam o tym ciemne rozwichrzone pasmo chmur i uroczyste odsłonięcie pomnika „Ocaleni dzięki Odważnym”.
Jak wspomniałem wcześniej, obłoków nikt nie zauważył, gdyż wszyscy uczestnicy zwróceni byli w stronę obelisku i prowadzących uroczystości. Chmura tymczasem rozciągała się za ich plecami od Chyżnego po Piekielnik. Ja stałem z boku i kątem oka wychwyciłem ten „wybryk” natury, który od razu uznałem za znak, tym bardziej, że pasmo pojawiło się dokładnie o tej samej porze, jak przed laty, gdy nurkował tu amerykański bombowiec. Lotnicy byli z nami.
Uroczystość przebiegała w zaplanowany sposób i ku zadowoleniu organizatorów, choć tu i ówdzie można było dopatrzeć się małych nieporozumień. Dobrze jednak wiemy, że w takich przypadkach zbawieniem staje się improwizacja, co tutaj też miało miejsce i ogólne podsumowanie uroczystości napawało zadowoleniem i zadośćuczynieniem. Pojawiła się jednak jeszcze jedna czarna smuga nad Orawą, której równie jak poprzedniej - nikt nie zauważył!
Kiedy gromada decyduje się na akt upamiętniający wydarzenie historyczne, musi zadbać o jego dokładną analizę i przedstawienie jak najdokładniej faktów, nazw i nazwisk ludzi z tym związanych. Niestety tablica wkuta w piedestał obelisku zawiera wiele błędów, które powinny być poprawione, inaczej jest to wypaczenie historii, a wzorowo przeprowadzona uroczystość staje się farsą. Dwie pierwsze smugi rozpłynęły się w powietrzu, trzecia jeszcze wisi nad Orawą.

Bogusław Zięba, Koniówka 17.09.2014

Post Scriptum
Po dwóch miesiącach, w wyniku mojej interwencji u wójta Jabłonki, błędy na tablicy zostały poprawione.

Bogusław Zięba, Koniówka 15.11.2014
Len w Koniówce
Używali go Rzymianie i starożytni Egipcjanie, jeszcze wcześniej ludy zamieszkujące dzisiejsze Czechy i Śląsk, ale najdłużej zachowane strzępki odkryto niedawno w Gruzji. Mowa o jednej z najstarszych roślin, która przez wieki służyła do produkcji dzianin, sznurów i nici.

Len na przestrzeni dziejów
Gruzińskie odkrycia z 2008 roku to prawie 500 powrozów lnianych datowanych na ponad 30 tys. lat wstecz.
Bliższe nam czeskie i śląskie wykopaliska to płótna sprzed ponad 20 tys. lat no i oczywiście te najbardziej znane, jak całuny rzymskie i bandaże egipskie do chowania i mumifikowania zmarłych. Widać stąd, że len był w powszechnym użytku na połaciach kilku kontynentów i ceniony przez wiele kultur i różne narody.
Jego uprawę, siłą rzeczy poznali także górale, a produkty lniane, które były przez nich wykonywane miały miano bardzo trwałych i dzięki temu wędrowały nawet daleko poza Tatry. Największe wzięcie płótna góralskie miały nad Adriatykiem, szczególnie w portach Chorwacji, gdzie służyły do produkcji żagli. Górale docierali tam przetartymi szlakami przez Budapeszt i Wiedeń, a na miejscu sprzedawali lub wymieniali płótna za egzotyczne towary. Jednym z nich, według opowiadań najstarszych mieszkańców, miały być kostki - muszelki zdobiące kapelusz góralski.

Uprawa
Nie ustalono do tej pory, czy ktokolwiek z mieszkańców Koniówki odważył się wówczas na podróż do Chorwacji, ale wiemy, że dzianiny i powrozy lniane produkowano tu jeszcze na początku lat 80-tych XX wieku. Oczywiście nie wszyscy pamiętamy te czasy, ale do dziś wiemy, że tzw. “mocydła” były na Kamieńcu i Między Wodami albo, że jeden z procesów obróbki lnu to “cesanie”.
Ale w jaki sposób i gdzie uprawiano len w Koniówce i jaki był przebieg prowadzący do ostatecznych wyrobów lnianych jak powrozy, worki, chusty, portki, czy koszule i bluzki?
Przede wszystkim znaczenie miał wybór i przygotowanie miejsca pod uprawę. Aby len i końcowy produkt były jak najwyższej jakości, należało zmieniać poletko co dwa - trzy lata, gdyż uprawa na jednym miejscu groziła rodzeniem się grzyba, co prowadziło do gorszej jakości lnu i mało obfitych zbiorów. Tę samą zasadę stosowano w odniesieniu do pozostałych zbóż lub roślin okopowych. Len rozwija się słabo na podłożu torfowym, które w Koniówce rozciąga się wzdłuż lewego biegu rzeki Czarny Dunajec. Z tego względu w większości uprawiany był na prawym brzegu głównego nurtu na południowym krańcu wioski.
Tu należy wspomnieć, że ówcześnie nurt Czarnego Dunajca w połowie drogi między Chochołowem a Koniówką rozchodził się na dwie płytkie części, które łączyły się i spiętrzały wodę dopiero na wysokości mostu w Koniówce. Utworzona w naturalny sposób obszerna wyspa 1/0,5 kilometra, znana jako obszar Między Wodami, była miejscem wypasu i przepraw przez rzekę, a także uprawy i pierwszej obróbki lnu. Kształt wyspy utrzymywał się w nie zmienionej formie do początków XX wieku, kiedy to prawa gałąź nurtu zaczynała wysychać z przyczyn naturalnych i działalności człowieka. W korycie pozostał jednak mały strumyczek, który do dziś uzupełniany jest przez źródła wypływające ze starego osuwiska nad jego prawym biegiem.
Przygotowania pod zasiew lnu rozpoczynano na jesień orając ziemię w celu wyniszczenia chwastów i stworzenia możliwości nagromadzenia jak największej ilości śniegu (wody) między skibami. Pierwsze roztopy na wiosnę kolejnego roku były sygnałem do bronowania aby zatrzymać parującą wodę i wyrównać pola pod zasiew. Najpóźniej w tym samym czasie pole należało uzdatnić gnojówką. Niektórzy robili to późną zimą, gdy śniegi leżały jeszcze na polach.
Siew nasion odbywał się dość wcześnie, przeważnie w okresach wiosennych przymrozków. Wykorzystywano w ten sposób naturalną odporność ziaren lnu na niskie temperatury, unikano ataku szkodników we wczesnej fazie rozwoju i, w związku z tym, że uprawę lnu traktowano jako zajęcie uboczne, można było ruszyć z jego uprawą przed głównymi pracami gospodarskimi na wiosnę. Dodatkowym powodem wczesnego siewu była pierwsza obróbka zebranego plonu, który wymagał na przemian suszenia, moczenia i trzepania jeszcze w ciepłym klimacie.
Okres między siewem i kwitnięciem wypełniany był pielęgnacją pola, która polegała na pieleniu chwastów i kruszeniu sklejonej górnej warstwy ziemi. Kwiaty lnu jawiły się między trzecim, a czwartym miesiącem od zasiewu, co było znakiem, że zbliża się okres zbioru. Ten odbywał się najdalej dwa tygodnie po kwitnięciu.

Zbiór i wykorzystanie
Len wyrywany był ręcznie z korzeniami, sortowany i odkładany na leżąco do pierwszej fazy suszenia. Sortowanie było wstępnym przygotowaniem, które wyodrębniało łodygi o tej samej długości, natomiast pierwsze, dwu,- trzydniowe leżakowanie miało nadać suszonym łodygom prosty kształt. Kolejny etap to suszenie w snopkach, po którym następowało “rafanie”, czyli oddzielanie nasion od łodygi za pomocą specjalnych grzebieni.
Kolejny etap miał miejsce we wspomnianych wyżej “mocydłach”. Była to, najpierw idealnie płytka i spokojna prawa odnoga rzeki, potem jeszcze lepiej przystosowany do moczenia strumyk leniwej i ciepłej wody, której bakterie z łatwością rozpuszczały klej łączący włókno i paździerz łodygi. Len układało się tu w wodzie przy brzegu i obciążano kamieniami. Gdy po tygodniu barwa włókien zmieniła kolor na bardziej jasny, len składano ponownie do suszenia czekając z następną fazą obróbki do skończenia innych prac polowych i zajęć na gospodarstwie.
Międlenie i trzepanie konieczne było do oddzielenia odklejonej paździerzy. Międlenie było łamaniem paździerzy w międlicy wykonanej z trzech równolegle do siebie ułożonych deseczek, z których środkowa zawieszona była jednym końcem na osi wmontowanej do dwóch pozostałych i wciskała między nie włókna lniane układane w poprzek przyrządu. Trzepanie, przeważnie “kijonkom” ostatecznie oddzielało paździerz od włókna, które mogło w tym stadium być poddane “cesaniu” za pomocą szczotek utworzonych z deski i ponabijanych na wylot gwoździ oraz sortowaniu pod względem grubości i jakości przyszłych nici i płócien.
Jak widać pozyskiwanie włókien lnianych było długotrwałe i rozciągało się prawie na cały rok. Było też skomplikowane, gdyż kolejność wykonywanych etapów musiała następować w odpowiednim czasie i bezwzględnie jeden po drugim. Ominięcie choć jednej czynności lub niedokładne jej wykonanie prowadziło do zniszczenia włókien lub miało wpływ na jakość i trwałość płótna.

Co dalej?
Prześledźmy teraz dalszą drogę lnu do ostatecznego wyrobu. Oporządzony w postaci nieforemnych strzępów lub kłaków len podlegał kolejnej przeróbce na tzw. warculi (kołowrotek góralski), której zadaniem było przędzenie i nawijanie nici na wrzeciono. Odbywało to się zazwyczaj w okresie zimowym, w którym następowała kolejna obróbka – tkanie. Tkano płótno cienkie na koszule, grubsze (paceśne) na chusty, prześcieradła, kalesony (gacie) oraz zgrzebne na worki.
Długość płócien miała 20 miar (1 miara ok. 60 cm), a szerokość 70 cm. Na wiosnę gotowe płótna rozkładano najczęściej nad potokiem i polewano wodą w celu wybielania, by po kilku dniach przystąpić do szycia ostatecznych wyrobów. Worki, chusty i gacie były proste w produkcji, natomiast koszule wymagały nieco lepszego kunsztu, bo musiały być odpowiednio skrojone i na góralską modę dodatkowo wyhaftowane.
Gdy wdziewano pierwszą koszulę na wiosnę, w ziemi kiełkowały już kolejne ziarenka lnu.

Bogusław Zięba, Koniówka 03.06.2014
Wyścig kolarski
O kolarstwie nikt tu jeszcze nie wspominał, a tymczasem 7 sierpnia tego roku i możliwe, że nie tylko tym razem, peleton wyścigu Tour de Pologne przekręcił się całkiem blisko Koniówki. Wystarczyło tylko w odpowiednim czasie stawić się w odpowiednim miejscu, by móc przyjrzeć się zmaganiom kolarzy.

Zakopane - Strbskie Pleso
Trasa etapu o długości 190 km wiodła z Zakopanego przez Chochołów i przejście graniczne w Suchej Horze do Strbskiego Plesa na Słowacji. Na zakręcie koło Śliwy pojawiło się najpierw kilku kolarzy, a po krótkiej chwili cały peleton.
Najlepsze miejsce do obserwacji i dopingu było przy starej skoczni w Chochołowie. Stąd był znakomity widok na prostą od skrzyżowania, przez most i na atak wzniesienia w stronę granicy.
Opierając się na wiadomościach z mediów, tych pierwszych uciekinierów powiększyło i utrzymywało przewagę aż do 30 kilometrów przed metą. W międzyczasie jednak Maciej Paterski, wygrał dwie górskie premie. Natomiast Rafał Majka wygrał cały etap zbliżając się na 1 sekundę do lidera Petra Vakoca. Majka na przedostatnim etapie tegorocznego Tour de Pologne odebrał także żółtą koszulkę i na ostatnim etapie wokół Krakowa nie pozwolił już sobie odebrać.

Bogusław Zięba, Koniówka 15.08.2014
Bracha przy robocie
Nadeszło to, co przepowiadałem w relacji o halnym z poprzedniego roku i chłopi ruszyli do lasu. Ale nie po świeże powietrze i grzybki, jak podsumował swój wypad między powalone drzewa w Dolinie Chochołowskiej Jasiek Obyrtacz, właściciel firmy budowlanej Bracha.

Zwózka drzewa
Tym razem wyprawa wiązała się z pracą w trudno dostępnym terenie i sprzątaniem drzew powalonych przez halny w okresie świąt 2013 roku.
Wyposażenie to piły, siekiery i ciężki sprzęt do ściągania i układania drzewa. Załoga zaś, to szef, paru pracowników i chętne do pomocy dzieci szefa. Wiadomo, że nie tylko Obyrtacz wybrał się po powalone drzewa, większość mieszkańców Koniówki ma udziały we Wspólnocie Leśnej i jeszcze więcej z pozostałych wiosek członkowskich. Wszyscy za niewielką opłatą mogli teraz ruszyć ze zbiórką przydziałowej ilości drzewa.
O tym, że praca w lesie jest bardzo ciężka, nie trzeba nikomu mówić. Nachylenie stoku, często powalone i przełożone jak bierki drzewa, błoto, czasem śnieg, to przeszkody, które wymagają wielkiego wysiłku i przy tym zachowania ostrożności. Nie wszędzie można wykorzystać ciężki sprzęt, wiele robót wykonuje się ręcznie z wykorzystaniem koni i prostych dźwigni.
Firma Bracha żyje z drzewa, dlatego jej przedstawiciele często widywani są przy zwózce drzewa, które na dalszym etapie wykorzystywane jest przez nich do robót ciesielskich. Oba zajęcia, zwózka drzewa i budowa domów są bardzo wymagające, oba raczej na świeżym powietrzu, ale przy pierwszym – dozując odpowiednio czas i siły – można znaleźć też grzybki.

Bogusław Zięba, Koinówka 30.04.2014
Tomasz Harbut
Urodził się w małym domku w licznej rodzinie na Kamieńcu w Koniówce. Ciasnota przerażała go i gnała ku nowym miejscom, gdzie także nie potrafił zagrzać miejsca. Na piechotę i na rowerze zwiedził całe Podhale, bywał w Zakopanem i na Orawie. Przed wojną zdołał opuścić rodzinny dom i wybudować własny. Samodzielny i samowystarczalny, ale też zachłanny i nie liczący się ze zdaniem ogółu, przekorny i nie uznający zwierzchnictwa - to wykształcone cechy, które w czasie okupacji mogły zrobić z niego bohatera, ale niestety doprowadziły do tragicznego końca.

Sposób gromady na okupanta
Koniówka w czasie II wojny światowej była w tle wydarzeń, które w większości odbywały się w stolicy Tatr. W czasie, gdy Niemcy, wykorzystując nieświadomość i ślepe zaangażowanie popleczników z regionu, wprowadzali swoją administrację i podwaliny dla ewentualnego satelity Rzeszy ze stolicą w Zakopanem, mieszkańcy Koniówki żyli monotonią sprzed wojny stosując się bez specjalnego zaangażowania do poleceń okupanta.
Życie wyznaczały przede wszystkim pory roku i praca w polu, a zakłócenia, jak maszerujące wojsko lub pędzące „cysarką” pojazdy ze swastyką były przerywnikiem lub atrakcją, u niektórych ciekawym wydarzeniem, u innych strachem wywołującym ciarki na plecach.
Pierwsze takie zdarzenie, być może najbardziej ekscytujące, miało miejsce już na początku wojny, gdy dwuosobowe czujki wystawiane od kilku tygodni na rogatkach wioski ogłosiły cichy alarm, do którego przyczyniły się niekończące zastępy wojska maszerującego od Suchej Hory w kierunku Czarnego Dunajca. Byli to Niemcy, których obawiała się wówczas cała Polska, dla których jednak sama Koniówka była zbyt mało wartościowa, by robić tu jakiekolwiek spustoszenia. Przechodząca armada pierwszy przystanek miała w Czarnym Dunajcu, gdzie dopiero dała pokaz swojej bezwzględności.
Najprawdopodobniej już po tej demonstracji, mieszkańcy Koniówki zrozumieli swoje położenie i w domowych zaciszach, prawie jednogłośnie zdecydowali biernie przyglądać się rozwojowi sytuacji. Zrozumieli, że nie zaczepiając, nie będą tykani, a ich życie nie wiele się zmieni. W początkowej fazie wojny wydawało się, że przeczucia ich nie myliły, bo dopóki okupant nie wydawał specjalnych zaleceń i nie rościł wygórowanych życzeń, dopóty sielanka wiejskiego zaścianku w Koniówce mogła toczyć się swoim tempem. Gdy jednak nadeszły pierwsze obostrzenia, a ojcowie gromady zmuszani byli do ich egzekwowania, pojawiły się jednostki, które swym zachowaniem stawiały opór. Było kilku oponentów, a jednym z nich, który być może zbyt głośno wyrażał niechęć do okupanta i przez to przyczynił się do swojej przedwczesnej śmierci, był Tomasz Harbut.

Tomek Fajków
Tomasz Harbut urodził się 5 września 1903 roku w domu, który do dziś stoi w Koniówce. Wywodził się z wielodzietnej rodziny i był piątym dzieckiem Stefana Harbuta-Fajki oraz drugim Anny z domu Staszel. Ojciec Tomasza żenił się trzykrotnie, Anna była jego drugą żoną. Młody Tomek przez kilka lat uczęszczał z rówieśnikami do szkoły powszechnej w Chochołowie, następnie w wieku 24 lat ożenił się z Apolonią z domu Leja, znaną we wsi jako Polka Fajkowa (zm. 1999). Owocem związku była dwójka dzieci: Antonina i Jan, które niestety krótko cieszyły się ojcem.
Tomasz Harbut być może był jedną z najbardziej świadomych osób w ówczesnej Koniówce, gdyż był "podszytym wiatrem" wędrowcą i przemytnikiem, bywalcem w różnych częściach Podhala i Orawy, a także w stolicy Tatr, gdzie przed wojną osiedlił się jego młodszy brat Hilary. Częste odwiedziny Zakopanego i konfrontacja z okupantem wpłynęły na zdecydowane stanowisko Tomasza. Od tej pory stał się w Koniówce zagorzałym przeciwnikiem wszelkich rozporządzeń wydawanych przez i w imieniu okupanta. Unikał robót na rzecz Niemców, głośno i oficjalnie wyrażał swoje zdanie na ich temat, ukrywał się, by w końcu związać się z pierwszym na Podhalu oddziałem partyzanckim dowodzonym przez Wojciecha Duszę znanego pod pseudonimem „Szarota”.
Działalność oddziału dokładniej opisuje Zbigniew Sikora w książce pt. „Krwawy Ślad - Nieznani Bohaterowie Podhala”, gdzie wspomniany jest również Tomasz Harbut.

Zbigniew Sikora o swojej publikacji
Książka poświęcona jest pamięci zamordowanych mieszkańców 18 podhalańskich miejscowości podczas pacyfikacji w 1943 roku. Na listy egzekucji wpisano, a następnie zabito mieszkańców z miejscowości: Biały Dunajec, Bielanka, Bustryk, Ciche, Czarny Dunajec, Czerwienne, Dział, Dzianisz, Koniówka, Ludźmierz, Morawczyna, Nowe Bystre, Podczerwone, Raba Wyżna, Ratułów, Rdzawka, Zakopane, Ząb.
W tym rejonie w latach 1942-1943 działał pierwszy na Podhalu oddział partyzancki ZWZ-AK, który podjął zbrojną walkę z niemieckim okupantem i z kolaborantami. Jego organizatorem i dowódcą był pochodzący z Odrowąża - Wojciech Dusza „Szarota”. Ofiarami egzekucji byli ludzie, którzy pomagali, współpracowali bądź należeli do tego oddziału. W sumie zabitych zostało lub zginęło w obozach 96 osób.
W książce przedstawione są przede wszystkim zeznania mieszkańców tych miejscowości - świadków tamtych wydarzeń złożone w latach 70-tych, podczas toczącego się wówczas śledztwa „Gestapo Zakopane” zawierającego 65 tomów akt. Są to najbardziej wiarygodne przekazy, złożone pod odpowiedzialnością karną. Na dzień dzisiejszy większość tych ludzi już nie żyje. Dokumenty dotyczące pacyfikacji Nowego Bystrego zostały opracowane wraz z relacjami potomków rozstrzelanych osób i przedstawione w formie fabularnej. Książka zawiera też fragmenty niepublikowanych dotąd wspomnień Józefa Staszla „Chłopcusia” z Ratułowa oraz Andrzeja Bukowskiego „Plebonka” z Dzianisza.
Opisana została też niezwykła postać samego Wojciecha Duszy „Szaroty” , próba wyjaśnienia jego tajemniczego zniknięcia, a także jak doszło do rozbicia oddziału partyzanckiego i represji na mieszkańcach Podhala.
Od samego początku w oddziale partyzanckim „Szaroty” jest Tomasz Harbut z Koniówki, który używa tam różnych pseudonimów jak „Fajka”, „Kłonicz” lub „Płot”. Drugą osobą z tego rejonu aktywnie działającą u „Szaroty” jest Wiktoria Żegleń z Podczerwonego. To u niej w domu w listopadzie 1943 roku ukrywa się Tomasz Harbut po rozbiciu oddziału „Szaroty”. 28 listopada 1943 roku Niemcy otaczają dom i zabijają Wiktorię Żegleń oraz Tomasza Harbuta. Za ten czyn dwójka żandarmów niemieckich Arkulary i Holler otrzymała Wojenne Krzyże Zasługi drugiej klasy.

Zbigniew Sikora, Zakopane 31.12.2013

Stefan Leja o Tomaszu Harbucie
Stefan Leja w styczniu tego roku świętuje 103. urodziny, rok temu zaś przedstawił mi obszernie sylwetkę swojego szwagra, jednego z niewielu mieszkańców Koniówki, na którego Niemcy urządzili nagonkę i dzięki szukającym prywatnej zemsty informatorom mogli dokończyć dzieła mordując Harbuta w listopadzie 1943 roku. Śmierć i pogrzeb Tomasza Harbuta owiane były tajemnicą ze względu na reputację ówczesnych znamienitych mieszkańców Koniówki, Podczerwonego i Chochołowa. Był nie lubiany, ale równocześnie akceptowany przez gromadę. Nie lubiano go za sprawianie kłopotów i trudności wobec władz okupacyjnych, akceptowano za przynależność do partyzantki.
Ale oddajmy głos jego szwagrowi:
- Jo ci opowiem. To był mój swagier. Moja siostra była wydano za niego. Pisoł sie Harbut, ale on był Fajka (...). No i ten Tomek, swagier mój straśnie na tych Niemców był zły. No i pedzioł ze on Hermanom nie pudzie robić, abo coby go brali do Niemiec, abo co. Straśnie był zły na nik (...). Do Orawy chodził i przemycoł, ale w doma nie siedzioł abo w Cichym nocowoł, a w Pocyrwonym posedł nocować (27.12.1943 – przyp. B. Zieba) do tych ojców Iwanioków, a tam była jego matka, piekno mama, cyrwono. To młodo baba była, ale chłopa takiego chorowitego, no ale nie powiem, bo se siedzieli razem (...).
Tu następuje sekwencja, gdzie Stefan Leja opisuje ostatni wypad Tomasza na przemyt do Suchej Hory, wymienia osoby, które wraz z nim przenosiły towar, kłótnię w czasie podziału i ostatecznie skrytą decyzję o jego wydaniu Niemcom. Według relacji, Harbut przejął większą część z przemytu i tym podpisał na siebie wyrok. Osoba poszkodowana wymusiła na ówczesnym wójcie Podczerwonego, by zameldował na posterunku w Chochołowie o miejscu noclegu „Fajki” – partyzanta z oddziału „Szaroty”.
Stefan Leja kontynuuje:
- Niemcy furmanke mieli. Oni se cały dzień furmanke, w razie coby nie sukali, bo musiała być na pogotowiu. W tym domie, ka dziś sklep prosto kościoła... No i co... Przyjechało ich dwóch. Jak przyjechali na podwór do Pocyrwonego, to na wiwat szczelili, do powietrza, a tyn, Tomek skocył ze sopy, nyj i wylecioł, co sie to robi, bo przeciez nie wiedzioł o nicym.
Jak wylecioł, to im dobrze zrobił. Dostoł w kark. Przewrócił sie. Dostoł tu dwa, dwie dziury, bo jo po temu wiym, ze jak go zabili, to zabili i babe, a baba sie skryła za piec. To prawdopodobnie, nie wiem, ze jom ktoś wyciągnon od tego pieca i do pola. Tyz zaszczelili (...). Piyrsy dzień adwyntu to był.
I kiedy ik zaszczelili na oborze. Harbuta, śwagra i tyn kobiete zaszczelili, a w kościele sie odprawiało, bo to była przecie niedziela. Wleźli do kościoła, wybrali se chłopów dwók, cy tam śtyrek, kozali se wziąś łopaty i na kamieniec wybierać dziure, a oni stoli. Wybrali dziure jaz do samej wody i tam powpierali. Tam jom i jego, do tyj dziury, do tyj wody i zasuli.
I lezeli tak, jo wiem, cy miesiąc to był, cy dwa miesiące to były, jo nie wiem, ino potym robili staranie, takie zezwolenie, zeby ik chcieli pochować na cmyntorzu. Tak, jako ludzi, no pochować. A Tomka... Nas ksiądz to był w tedy, nazywoł sie ksiądz Raczek. Był proboscem w Chochołowie, ale mu ta napedzieli ci dolany, ci tam:
- A, on był niewierzący, do kościoła nie chodził i to...
I tyn Raczek pedzioł, ze go nie bedzie chowoł... No wiycie, to? No to nie było inksego, ba moja siostra posła do Cornego Dunajca, ku proboscowi, nyj i opedziała sprawe, ze ksiądz go nas w Chochołowie pochować nie kce. On przecie do kościoła chodzowoł i ksiądz pedzioł tak:
- Przywieźcie go tutaj, jo go pochowom. To nimoźliwe - pedzioł - ze mioł nie być pochowany na ziemi świętej, kie katolikiem był i to był...
I tu był pochowany.
Dalsza część relacji dotyczy dość drastycznych i zbyt realistycznie przedstawionych przez Stefana Leję scen związanych z podwójną ekshumacją zwłok Wiktorii Żegleń i Tomasza Harbuta. Wyraźnie można było odczuć, że komentowane przez niego wydarzenia głęboko wryły mu się w pamięć, tym bardziej, że omawiał sylwetkę osoby, która dzieliła życie z jego siostrą.

Podsumowanie
A czy Tomasz Harbut był bohaterem? Wówczas na pewno nie. Raczej kimś w rodzaju zbójnika chodzącego własnymi ścieżkami, o którego wyczynach ewentualnie opowie przyszłość. Niestety tych czynów z jego strony było zbyt mało, a sama przynależność do oddziału zbrojnego mogła przysporzyć mu tylko respektu, zaś negowanie i sprzeciwianie się decyzjom przedstawicieli gromady, którzy odpowiadali za swoją działalność „głową” wobec okupanta, stawiało go raczej wśród tych nielubianych. Następnie, szok wywołany egzekucją i poczucie winy wielu mieszkańców, doprowadziło do „umorzenia” tematu na forum publicznym, co z kolei obróciło się w pożądaną zmowę milczenia. Tomasz Harbut był za życia i stał się po śmierci „persona non grata”, a bohaterstwo - oceniając współcześnie - jawi się w ostentacyjnym zachowaniu wobec okupanta i przynależności do partyzantki, na co nie wielu było wówczas stać w Koniówce.

Bogusław Zięba, Koniówka 8.01.2014
Halny 2013
Najpierw spadł śnieg, kilka dni po nim, 24 grudnia w powietrzu zaznaczył się ruch. Jeszcze chłodny, ale przybierający na sile i temperaturze wiatr, ześlizgiwał się po zboczach tatrzańskich. Po południu w wigilię Bożego Narodzenia sprawa była na tyle poważna, że wiele służb musiało zrezygnować z tradycyjnej w tym dniu kolacji.

Duje
Na początek dostało się wysokim, mało podatnym na wyginanie drzewom. Jedno po drugim traciło sztywne konary.
Potem wiatr rzucił się na budynki przerzucając części dachów w różnych kierunkach. Noc zarwało wielu mieszkańców Podhala, wielu nie brało udziału w pasterce w obawie przed utratą dobytku.
Gdy wydawało się, że następnego dnia wiatr się uspokoi, ten przybrał na sile. Zaatakował ponownie, wyłamując hektary lasu w Tatrach i siejąc zgrozę w zimowej stolicy i na wsi między zagrodami.
Sama Koniówka nie odczuła siły wiatru, który w porywach i w wyższych partiach gór osiągał nawet 200 km/h. Dostało się jednak drzewom w Dolinie Chochołowskiej, które po części należą także do gazdów koniowiańskich. Cytując przedstawicieli Zarządu Ośmiu Wsi, halny zrujnował około 350 ha lasu na terenie Wspólnoty.
Wspólnota, inaczej niż TPN zarządza swoją własnością i na wiosnę da zielone światło na zwózkę powalonych drzew, a później zorganizuje zalesianie wyczyszczonych terenów. W roku 2014 szykuje się więc robota...

Bogusław Zięba, Koniówka 30.12.2013
Ostatnia droga
Prawdopodobnie Koniówka liczyłaby dzisiaj więcej mieszkańców, koligacje rodzinne ułożyły by się nieco odmiennie, inni ludzie wyjeżdżaliby do Ameryki, inni szli do wojska, inni pracowali na rodziny, gdyby nie choroby, które przyczyniły się do wielu tragedii na przestrzeni wieków. Epidemie dżumy, cholery, ospy, tyfusu zmieniły historię, bieg wydarzeń i mieszkańców wioski, podobnie jak całego Podhala, Polski, Europy i świata.

Grassans i inne choroby
Wzmianki o pierwszej zarazie na Podhalu odnotowały rejestry kościelne w Skomielnej Białej na początku XVIII wieku.
Mowa w nich o siejącym strach i mór „grasującym powietrzu”, które nazwę zawdzięcza ówczesnym kapłanom wpisującym w kronikach łacińskie słowo „grassans”, w tłumaczeniu - wędrujący. Mimo, że choroba już od kilku wieków znana była na świecie, ze względu na brak lekarzy i słabo rozwiniętej medycyny na Podhalu, nikt nie potrafił jej tu odpowiednio zaszufladkować, zapobiec i nie radził sobie z jej siłą. Była to czarna śmierć, lepiej w Polsce znana jako dżuma.
Niestety, ze względu na późne wpisy w rejestrach chochołowskich, nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy dżuma dotarła wówczas do Koniówki. Nie mówią o tym także pierwsze wpisy w tychże rejestrach, których początki zbiegają się z kolejną kulminacją czarnej śmierci na Podhalu. Rubryki na pierwszych stronach dotyczących przyczyn zgonów zostały nie wypełnione lub uznawano w nich zgon jako zejście naturalne. Ksiądz nie był lekarzem, nie mógł więc w trakcie ostatniej posługi i na podstawie pobieżnych oględzin zwłok stwierdzić konkretnej przyczyny. Dopiero powtarzające się przypadki i zaczerpnięta wiedza w większych skupiskach ludzkich, gdzie łatwiej było trafić na medyka, pomagały mu dokonać takiego wpisu.
Bardziej dokładne wpisy mają miejsce w rejestrach chochołowskich z XIX wieku, jednak dżuma nie figuruje także tu w żadnej rubryce, a do połowy stulecia nadal w większości śmierć naturalna odwołuje mieszkańców Koniówki. Druga połowa podaje nagle inne przyczyny zgonów, jednak tu rodzi się pytanie, czy również tym wpisom można do końca ufać. Wprawdzie pojawiają się znane nam dzisiaj nazwy chorób, ale w księgach wydają się być traktowane wybiórczo przez poszczególnych protokolantów. Najczęściej nazewnictwo przyczyn zgonu zmienia się lub uzupełnia o kolejną chorobę wraz z nowym kapłanem odpowiedzialnym za rejestry parafialne. Od 1826 roku w rubryce o przyczynie zgonu pojawia się viniolismus (nieznana choroba 15 letnich dzieci), apopleksja (dawniej udar mózgu), dyzenteria (czerwonka), variolism (najprawdopodobniej infekcja wirusowa), nervosa (choroba psychiczna) i, w miarę zdobywania doświadczenia w odróżnianiu przypadków - ospa, błonica, tyfus, dur, szkarlatyna, astma, angina, zapalenie płuc, zapalenie oskrzeli, koklusz (krztusiec), odwodnienie.

Cholera, ospa i tyfus
Ziemie polskie, podobnie jak Europa opanowane były prawie przez całe XIX stulecie przez inną zakaźną chorobę - cholerę, która nigdy nie została wymieniona w księgach parafialnych w odniesieniu do Koniówki. Cholerę przynieśli do nas w 1830 roku żołnierze rosyjscy stacjonujący na granicy indyjskiej, których zadaniem było stłumienie Powstania Listopadowego. Od tego roku w księgach parafialnych nadal wielu mieszkańcom Koniówki przypisuje się zgon z powodów naturalnych, co kłóci się z szerzącą się cholerą, pojawiającą się od czasu do czasu ospą, błonicą, tyfusem, czy durem. Bardzo łatwo można wyróżnić lata, kiedy zgony następowały wręcz jeden za drugim, szczególnie wśród dzieci i starców jednej rodziny, co może świadczyć o prawdopodobnym ataku epidemii. Gorączka, biegunka i wymioty, które między innymi cechują cholerę, mogły być potraktowane jako naturalne przyczyny zgonów lub jako zwykłe odwodnienie, ewentualnie czerwonkę, której objawy są podobne cholerze.
W okresie poprzedzającym rozkwit cholery, także ospy i tyfusu na ziemiach polskich liczba zgonów w Koniówce tyczyła się tylko dwóch, maksymalnie sześciu zmarłych w roku. W okresach nasilenia chorób zgonów było nawet 19 na rok. Pierwszy atak na mieszkańców Koniówki mógł już nastąpić w 1832 roku, kiedy po raz pierwszy zmarło pięć dzieci i dwóch dorosłych z domów Haberny i Sęk. W każdym przypadku podana przyczyna zgonu to śmierć naturalna, co prawdopodobnie mijało się z prawdą, gdyż w większości dotyczyło to osób żyjących pod jednym dachem lub w bliskim sąsiedztwie, a więc zarażających się wzajemnie. Zaraza przechodziła z jednego członka rodziny na drugiego, a liczba zgonów w kolejnych latach utrzymywała się już na wyższym poziomie, by w 1841 wzrosnąć do 11 i zabrać dzieci z rodzin Haberny, Kowalak i Sęk. W 1847 roku rejestry odnotowują 16 zgonów i po raz pierwszy podają ospę, błonicę i tyfus jako przyczyny zgonu. Tym razem choroby zaatakowały rodziny Ziębów, Kowalaków i Obyrtaczy, by krążyć w pobliżu do końca 1848 roku. Kolejny atak epidemii to początek lat 60-tych XIX wieku i śmierć z powodu nieleczonej czerwonki u dzieci w rodzinach Obyrtacz, Sroka, Zięba, Sęk. Czerwonka do końca stulecia dawała jeszcze kilkakrotnie o sobie znać, natomiast nowa fala ospy i tyfusu przyszła w latach 70-tych i zabrała potomstwo Lejów i Ziębów. Na początku lat 90-tych do ospy dołączyła angina, dur i wróciła błonica, a w 1892 roku najbardziej cierpią rodziny Witek, która żegna trzech zmarłych i Leja - aż sześciu.

Choroby XX wieku
Początek XX wieku nie wygląda zbyt różowo. Wraz z ospą, tyfusem i kokluszem mieszkańców Koniówki atakują nowe choroby – gruźlica i rak. Ten ostatni, prawdopodobnie był także przyczyną zgonów w poprzednich stuleciach, gdyż z braku specjalistycznej wiedzy w rubryce o przyczynie śmierci często wymieniane są choroby wewnętrzne, niewydolność i upośledzenie, co dzisiaj można skojarzyć z objawami raka, który swoją nazwę otrzymał pod koniec XIX wieku, a w XX pokazał siłę zabierając w zaświaty około 30 osób z Koniówki.

Podsumowanie
Ze względu na brak opieki medycznej, trzy pierwsze stulecia istnienia Koniówki, były przeznaczone dla mocnych i odpornych organizmów, ewentualnie dla szczęściarzy, którzy w odpowiednim czasie znajdowali się w odpowiednim miejscu i uszli zarazie. Najbardziej narażone na choroby były dzieci, gdyż ich opiekunowie, ze względu na brak wiedzy, nie byli w stanie im pomóc lub nie wyrażali takiej chęci, bo konfrontacja z chorowitym potomkiem świadczyła między innymi o własnej ułomności. Dzieci były mniej warte niż dobytek, a chore odchodziły bezbronnie w zapomnienie. Ich waga rosła dopiero, gdy pracą mogły udowodnić, że są potrzebne rodzinie. Do tego czasu były w zasadzie zdane na siebie i tylko odporne mogły dotrwać do wieku „produkcyjnego”. Druga grupa to organizmy starsze, wyczerpane mozolną pracą i wyczekujące biernie swojego końca, który swój początek miał w brudzie i niedbałym sposobie życia. Choroby atakowały najczęściej w przejściowych porach roku, zimą, ewentualnie w okresach nasilenia epidemii i mimo upływu czasu oraz wielu doświadczeń, brak działań profilaktycznych, rygoru w kwestii higieny i zostawianie chorych na pastwę losu, wyznaczało szybki i niepotrzebny kres dla wielu mieszkańców.

Bogusław Zięba, Koniówka 31.10.2013
Piotr Leja Harnasiem Roku
Janosik pasowoł do Maryny, a pasuje Pieter do Haliny? No przeciy – i to cały rok! Obaj – Halina Skupień i Piotr Leja zostali kreowani w trakcie Festynu Białczańskiego na Nośwarniejsom Górolecke i Harnasia Roku. Teraz w parze i z obowiązku będą do następnych wyborów reprezentować góralskie zwyczaje na kilku następujących po sobie imprezach, które na Podhalu będą organizowane dla mieszkańców i turystów.

Harnaś z Koniówki
Koniówka cieszy się oczywiście z osiągnięcia Piotrka, bo jak sam powiedział, nie łatwo było przebić się pośród trudnych konkurencji. Musiał zabłysnąć w tańcu, śpiewie, okazać się siłą godną zbójnika, wiadomościami o zwyczajach góralskich i o samym Podhalu.
Tańce i śpiewy góralskie wyniósł z domu, szlifował je później pod okiem państwa Sobczyków z Ratułowa, znanych instruktorów tańca i śpiewu podhalańskiego. Dryg i siłę przejął po tacie, a geny mamy przyczyniły się do głosów żeńskiej części publiczności.
W tym roku Festyn Białczański zorganizowano po raz siedemnasty. Impreza ta zaliczana jest do największych na Podhalu. Oprócz konkurencji góralskich, które wyłaniają takich jak Piotr i Halina, prowadzone są także zmagania ceperskie dla turystów odwiedzających region.

Bogusław Zięba, Koniówka 15.08.2013
Torf i Kopcorze
Korzystali z niego Rzymianie po zdobyciu zimnej Brytanii. Tam służył im jako opał. Nie wiedzieli, że w przyszłości będzie używany do budowy domów, znajdzie zastosowanie w medycynie, rolnictwie i ogrodnictwie. Gdyby zamiast wina znali mocniejsze trunki, z pewnością raczyliby się whisky produkowaną do dziś na bazie torfu.

Torfowiska
Torf to pierwotny twór organiczny, z którego po tysiącach lat powstaje węgiel kamienny. Mimo lepkiej i mało spójnej konsystencji, zaliczany jest do skał osadowych powstających przez skupianie i rozkładanie się substancji naniesionych przez czynniki zewnętrzne jak wodę, wiatr czy lód.
Rozkład odbywa się na drodze butwienia szczątków roślinnych, które znajdując się w fazie wstępnego gnicia, tworzą wraz z takimi substancjami mineralnymi jak piasek, żelazo lub fosfor warstwę gleby o specyficznym znaczeniu dla człowieka i otoczenia.
Wyróżniamy trzy typy połaci bogatych w torf, tzw. otwarte mszary niskie - bezodpływowe tereny pokryte ubogą roślinnością znane jako bagna, mszary przejściowe, które znajdują się na obrzeżach połaci torfowych i torfowiska wysokie - w postaci kopuły, lub jak próbuje wpłynąć na wyobraźnię Monika Czapla, nauczycielka geografii w Czarnym Dunajcu - wzniesienia przypominające kształtem bochenek chleba, który przez wieki “pęcznieje” jak ciasto drożdżowe. Oczywiście rozrost torfowisk jest znacznie wolniejszy i przyspieszenie wynosi tu tylko 1 mm na rok, co przy kilkukilometrowych połaciach daje nam wyobrażenie o setkach tysięcy lat. Wierzchnią warstwę torfowisk tworzą na przemian dolinki, na stałe zalane wodą i kępki, które co jakiś czas przekształcają się jedna w drugą prowadząc do wspomnianego “pęcznienia”.
Dobrze zachowane torfowiska wysokie charakteryzują się stałym, wysokim poziomem wody, uzależnionym od ilości opadów i niskiego tempa odpływu wody. Za gromadzenie wody odpowiedzialne jest prawie w stu procentach szczelne podłoże utworzone z iłów, które według obliczeń geologicznych naniesione zostały w okresie miocenu. Zlepione drobinki utworzyły plastyczną masę, która absorbowała wodę, co doprowadziło do pęcznienia i zamknięcia wszelkich odpływów. W przypadku torfowisk podhalańskich i orawskich, jest to warstwa iłów zalegająca na głębokości od kilku do kilkudziesięciu metrów pod torfem. Jej namiastką jest znana nad brzegiem Czarnego Dunajca niebiesko-popielata glina siwa.

Flora i fauna torfowisk
Okazuje się, że środowisko torfowe przyciąga tylko określone rodzaje roślin i zwierząt, gdyż woda deszczowa, uboga w składniki odżywcze, sprzyja zakwaszaniu podłoża, co ogranicza funkcje życiowe niektórych organizmów. Na przestrzeni lat do takich warunków przystosować mogły się tylko niektóre typy roślin i zwierząt.
Monika Czapla wymienia zaobserwowane torfowce, z których najbardziej zachwyca ją torfowiec czerwonawy. Dalej mchy płonniki i krzewinki tojadalne, jak borówki bagienne (solonki), brusznice, żurawiny. Niejadalne to intensywnie pachnące bagniaki - używane dawniej jako środek przeciw molom, modrzewica, bażyna czarna - stosowana wcześniej jako barwnik, wrzos i owadożerna rosiczka. Obrzeża torfowisk zalegane są przez wełniankę, sity, turzyce, siedmiopalecznika błotnego, jaskry i niezapominajki. Rośliny o większych rozmiarach to krzewy i drzewa, których żywotność określa mokre i zakwaszone podłoże atakujące bezlitośnie ich korzenie i pnie. Spotkać tu można wystawione na próbę sosnę, świerk, kosodrzewinę, brzozę i osikę, których wegetacja jest o wiele wolniejsza i krótsza od tych samych rozwijających się na bardziej żyznych podłożach.
Z nadzieją zdobycia pożywienia w bagienne tereny zapuszczały się zawsze zwierzęta. Swoje miejsce miały tutaj ryby i skorupiaki. W stojących zbiornikach można było spotkać, minogi, leszcze, znane przez miejscowych jako “jelce” i raki błotne, które przywędrowały z Morza Czarnego. W potokach żyły strzeble potokowe (szczeble) i głowacze pospolite (głowoce). Płazy, gady i mięczaki miały się też bardzo dobrze, a ptaki i owady odnajdywały się niezgorzej. Większe przeszkody napotykały ssaki, które podobnie jak człowiek borykały się z bagnistym i niedostępnym podłożem, ale to właśnie celowe działanie tego ostatniego doprowadziło do bezpowrotnego wyginięcia niektórych gatunków zwierząt i roślin. Gdy jaszczurki, żmije i zaskrońce przewijają się jeszcze między kępami roślinności, ryby i skorupiaki, spotykane dawniej na torfowiskach Podhala i Orawy, wyginęły całkowicie. Czajki i bociany jeszcze przylatują tu na okres lęgowy, jastrząb, orlik i sowa wypatrują także zdobyczy. Zając, sarna i jeleń są także, choć coraz rzadszym widokiem, natomiast łoś, który jest stałym bywalcem terenów podmokłych i dawniej zostawiał tu ślady, stracił całkowite zaufanie do naszych torfowisk. Na szczęście jest jeszcze cietrzew (kurok) znany z przywiązania do raz obranego terenu.

Ludzie i torf
Pierwsze odkrycie człowieka, które miało wpływ na późniejszą eksploatację torfu, to najprawdopodobniej łatwość w jego pozyskiwaniu i uszczelnianiu budowli, stawianiu ścian i okrywaniu dachów. Za pionierów w tej dziedzinie uznaje się plemiona zamieszkujące niezalesione tereny dzisiejszej Irlandii i Szkocji. Ci sami ludzie odkryli także walory energetyczne suchego torfu, które później przejęli pierwsi zdobywcy Brytanii.
Rzymianie, bo o nich mowa, dowiedzieli się tutaj, że torf jest znakomitym substytutem drewna, który odpowiednio dozowany pali się równie dobrze, ale trzyma ciepło dłużej. Torf od tego czasu wydobywany i używany był jako opał. Dziś nadal, choć na mniejszą skalę, wydobywany jest także w tym celu i w państwach takich jak Irlandia, czy Finlandia wykorzystywany do produkcji energii elektrycznej.
Z biegiem czasu torf znalazł też inne zastosowania. Był używany jako materiał izolujący ziemianki, piwnice i winnice lub jako ściółka dla zwierząt domowych. Dalej, pełnił rolę dzisiejszych materaców, szczególnie dla małych moczących się dzieci i, znów w Irlandii, wykorzystywany do produkcji whisky. Był używany w rolnictwie i ogrodnictwie jako nawóz. Praktyki z tym związane zostały rozwinięte i aktualnie są stosowane do produkcji nawozów torfowych, ziemi ogrodniczej i doniczkowej. Torf odnalazł się także w medycynie i kosmetyce z zastosowaniem przy kąpielach borowinowych i produkcji preparatów torfowych. Po odkryciach w czasie prac melioracyjnych, stwierdzono również, że posiada właściwości mumifikujące.

Pustacie torfowe na Podhalu i Orawie
Pustać to obszar niezalesiany i nieuprawiany, na którym wegetacja odbywa się bez wpływu człowieka. Na Podhalu i Orawie najbardziej znane tego typu miejsca to między innymi torfowisko wysokie, które biegnie od wysokości Chochołowa i Suchej Hory na Słowacji przez tereny przygraniczne Koniówki i Podczerwonegoj, okala i przechodzi w mszary otwarte na łuku pomiędzy Czarnym Dunajcem, Załucznem i Odrowążem i ciągnie się aż po Długopole i Ludźmierz.
Należy zwrócić uwagę, że torfowiska te powstały na granicy, która dzieli dwa główne cieki europejskie. Tu, szczególnie w okolicy torfowiska wysokiego ciągnącego się od Chochołowa po Czarny Dunajec, zaledwie w odległości kilkudziesięciu metrów od siebie, biorą początek źródła zasilające dwa oddalone o setki kilometrów ogromne akweny wodne - Bałtyk i Morze Czarne.
Torfowiska dla mieszkańców Suchej Hory to Rašelinisko, mieszkańcy Chochołowa idą do Boru lub na Bacuch, podobnie mieszkańcy Koniówki i Podczerwonego, którzy potrafią także wskazać Cuchówkę i Przybojec. Dalej na północ rozciąga się bliska mieszkańcom Czarnego Dunajca Baligówka i Cikówka, lasy graniczące od zachodu z Puścizną Wielką i Puścizną Małą - wielkich obszarów o podłożu torfowym oraz Puścizną Rynkowiańską, która rozciąga się na połaci między Czarnym Dunajcem, Załucznem i Odrowążem.

Eksploatacja torfu na Podhalu i Orawie
Na przestrzeni wieków i w konfrontacji z surowym klimatem górale imali się różnych sposobów, które umożliwiały im przetrwanie srogich zim. Obok ciepłych ubrań, szczelnie utykanych szpar między płazami tworzącymi ściany domów, konieczne było ich ogrzanie. Drzewo pozyskiwane w okolicznych lasach nadawało się do tego wyśmienicie, ale rok rocznie konieczna była wycinka (często nielegalna), obróbka i magazynowanie, co przyczyniło się do szukania innych łatwopalnych surowców. Torf zalegający na wcześniej wymienionych terenach okazał się materiałem, który pozyskuje się łatwiej niż drzewo, pali się dłużej i dłużej trzyma ciepło.
Wdobycie torfu w Suchej Górze na Słowacji odbywało się równocześnie do eksploatacji po drugiej stronie granicy, jednak południowe złoża należące też do Chochołowa charakteryzowały się czerwonym odcieniem, a torf nie spełniał oczekiwań mieszkańców. Koniówka i Podczerwone osadzone zostały na miejscu dysponującym pokładami, które cechowały się wysokim wskaźnikiem spalania. Specjalizacja jednak przypadła Koniówce, gdyż torfowisko wysokie osiągało tu największe rozmiary, a brunatny torf miał najlepsze właściwości energetyczne.
Od połowy lat osiemdziesiątych niekontrolowana eksploatacja torfu została zabroniona ze względów ekologicznych, a do ogrzewania domów i pomieszczeń gospodarskich zaproponowano węgiel, który wkrótce okazał się następcą torfu na kolejne lata. Torfowiska zostały porzucone i tylko Puścizna Wielka udostępniona do eksploatacji. Egzystujący tu zakład torfowy oferuje aktualnie substraty podłoży ogrodniczych, nawozy do produkcji pieczarek i usługi ulepszające strukturę gleby.

Kopcorze
Mieszkańcy Koniówki, najpierw z zazdrości, później, gdy nastała era węgla kamiennego, lekceważąco nazywani byli przez sąsiadów Kopcorzami, ale to oni świetnie rozwinęli eksploatację torfu na przełomie XIX i XX wieku na Podhalu. By to potwierdzić, najlepiej zapukać do domów w Koniówce. Niezastąpionym okazuje się tu 102-latek, Stefan Leja Karolcyn, a Zofia Zięba Jantkowa rzetelnym źródłem informacji w tej dziedzinie. Obaj od najmłodszych lat, obok pracy w polu, brali udział w eksploatacji torfu dla potrzeb gospodarskich. Obaj twierdzą, że torf, z małymi niuansami, był przede wszystkim materiałem energetycznym.
- O wynglu mowy nie było. Jo nawet haw nie wiedzioł jako wyngiel wyglądo... Wtedyj wiedzioł, jak wyngiel wyglądo, kie chodziła kolyj do Suchyj Góry, a wyrzucała źwir, a trafił sie wyngielek, to sie patrzało, jaki to jest wyngiel... i sie poliło kopcami... Trza było mieć drzew i kopce. Kopce sie poliły, ale trza było przyłozyć drew... Jo to juz tak zastoł.
Powyższa wypowiedź Stefana Lei świadczy o zaawansowanej eksploatacji torfu w Koniówce już przed końcem XIX wieku. Sędziwy staruszek potwierdza, że mieszkańcy Koniówki od dawna wiedzieli, jak obchodzić się z torfem, ale nie jest pewien, czy sami doszli do takiego rozwiązania, czy też ktoś obcy podsunął im myśl o korzyściach z eksploatacji torfu. Wniosek wypływający z jego wypowiedzi jest jeden - torf wydobywano tu na długo przed gwiazdą Stefana.
- My piyrse sioli wiesne i oralimy, a po wieśnie sło sie kopce ryć. Ściana była tako wysoko, jak od progu pod powałe. Piyrse trza było wyrobiać przemarznięty torf. Te przemarzniontom ziym musiało sie odwalić i wozić do obór, do gnojownie. Tam my go tłukli, przekładali gnojem - roz gnój, a roz torf, a roz gnój.
Powyższa relacja opisuje przygotowania do eksploatacji torfu oraz informuje o wykorzystaniu każdego kawałka wyrwanego ziemi. Nadmienić należy, że prace na wyrobisku rozpoczynano po uprzednim przygotowaniu dojazdów, budowaniu drewnianych szyn i mostków, którymi później transportowano materiał.
- A pół metra dalej (znów na wyrobisku - przyp. B. Zięba), o... to juz był bór zywy, nie przemarznięty - z tego my robili kopce. Było tak - zbiyroj tu, odbiyroj ryncami tu i potym skosem obrzynoj i pier na kupe. Trza było ik kłaść na kupe, a furmon jeździł i wywoził na takie pola, co trowa na nik nigdy nie rosła, bo skądze mogła rość, kie stale kopce lezeli.
Do eksploatacji używano szpadli, którymi odcinano torf ze ściany i równocześnie formowano w długie na 20-30, szerokie na 20 i wąskie na 8-10 cm prostopadłościany zwane kopcami. Te, w zależności od dostępu, zrzucano na wozy lub wózki i taczki pchane przez kobiety i dzieci. Transportowano je kilkadziesiąt metrów dalej na tzw. place - pustacie przeznaczone do suszenia kopcy. Tu należy zaznaczyć, że na ścianie wyrobiska stali mężczyźni, którzy wrzynali się w ziemię wzdłuż własnego zagonu, a pozostali, używając jak najmniejszej ilości wozów, przewozili gotowy towar do suszenia bacząc, by trafił na place kopiącego i układali kopce w poziomie jeden obok drugiego.
- Potym, kie juz stęgły na tyj ziymi, zrobiła sie tako skorupka na nik na wiyrchu i ik stawiali tak - roz z boku i z drugiego boku i na wiyrk, co nazywali słupkami i to musiało siedzieć dwa tygodnie, co jesce bardziej stwardło. Potym rządkiem robili takie na pół metra dookółka i kładli kopce, a kładli tak, jako kie sie muruje, zeby były sparki, coby wiater duł. To sie nazywało, ze sie stawiało do kópek. I w tyk kópkak dopiero kopce wysychały. Ale ta nigdy dobrze nie wyskły, bo jak trza było jechać, to ta wyskły ale ty, co były z wiyrchu... Ale zaś tak te w środku, no to trza było przebiyrać. Ty suche brali, a te mokre jesce przestawić znowu, drugi roz, coby skły.
Słupki wspomniane przez Stefana układało się z dwóch skośnie stojących i opierającach się o siebie kopcy. Można było ustawić też dwa dodatkowe po zewnętrznej stronie i jeden na górze, który pełnił rolę daszku. Wówczas nazwa zmieniała się na stołek, który dla młodszej Zofii Zięby wygląda nieco inaczej i ma poziomy blat opierający się na czterech pionowo stojących nogach.
Kópki, jako następna faza suszenia, to kopce układane w okręgu i w poziomie z obowiązkowymi przesmykami dla wiatru. Podstawa, w zależności od wysokości konstrukcji miała średnicę od 0,5 do 1 metra, a kolejne warstwy zbiegały się stopniowo ku szczycie i zamykane przed deszczem. Mimo długiego wietrzenia, nie wszystkie kopce nadawały się na opał. Niektóre wymagały kolejnej rundy na powietrzu, a gdy w czasie pierwszych przymrozków koniecznie musiały zniknąć z pola, suszone były raz jeszcze na przypiecku.

Bogusław Zięba, Koniówka 25.05.2013
Drzewo Rocky'ego
W połowie maja 2013, w Westmount, dzielnicy Montrealu zasadzone zostało drzewo ku pamięci Waltera „Rockiego” Leji, który jako piętnastoletni chłopak wyjechał z Koniówki do Kanady. W Koniówce znany był jako Władek Leja. Od niedawna Walter jest oficjalnie uznanym bohaterem, którego nazwisko i życiorys będą miały miejsce w książkach dotyczących historii Kanady.

Saper
Walter, jeszcze jako obywatel polski, walczył z oddziałami kanadyjskimi na froncie zachodnim drugiej wojny światowej. Wcześniej otrzymał przeszkolenie saperskie. Specjalizował się w zakładaniu i rozbrajaniu min oraz ładunków wybuchowych.
Koniec wojny nie przerwał jego przygody z wojskiem. Został w armii i pracował jako szkoleniowiec w oddziałach saperskich. W 1963 roku w Westmont, Front Wyzwolenia Quebecu - separatystyczna kilkuosobowa grupa walcząca o niepodległość Quebecu podłożyła serię bomb-pułapek w skrzynkach pocztowych, które Walter, jako ochotnik zdecydował się rozbroić.
Po dwóch udanych próbach, rutynowe podejście do kolejnej skrzynki okazało się zbrodnicze. Nieuwaga kosztowała go utratą ręki, skaleczeniem klatki piersiowej i twarzy oraz najbardziej tragiczne – uszkodzeniem mózgu i utratą mowy.

Odznaczenie
Medal Jerzego przyznawany jest przez Królową Anglii za nadzwyczajne męstwo w czasie pokoju. Walter Leja odebrał taki osobiście z rąk gubernatora Kanady w roku 1964, o czym już pisałem na tej stronie. Natomiast tablice pamiątkowe (angielska i francuska) stanęły na rogu ulic Westmount Avenue i Roslyn Avenue w Quebecu pod drzewem ku jego pamięci.
Mieszkańcy Westmount, biorący udział w ceremonii sadzenia drzewa i odsłonięcia tablic pamiątkowych wspominają, że do roku 1963 Quebec nie widział ataków terrorystycznych, a zdarzenie sprzed 50 lat zmieniło całkowicie ich pojmowanie świata. Zrozumieli, że źli ludzie mogą żyć także w ich sąsiedztwie.
W maju 1963 roku Front Wyzwolenia Quebecu podłożył 9 bomb-pułapek w dzielnicy Westmount. Po eksplozji dwóch pierwszych, zarządzono przeszukiwania i przystąpiono do rozbrajania. Walter rozbroił dwie następne, które później bezpiecznie wysadzono, piąta naznaczyła go do końca życia, natomiast kolejne cztery, po ewakuacji mieszkańców, wysadzono na miejscu. Nikt już nie podjął się próby rozbrajania.

Bogusław Zięba, Koniówka 20.05.2013
LZS Tatry
Koniówka żyła codziennym rytmem, który zdawał się być jej nieodłącznym towarzyszem od wieków. Chłopi pracowali na gospodarstwie i w polu, w lesie i przy pozyskiwaniu torfu. Ich żony utrzymywały dom i rodziły dzieci. Jedyne ich rozrywki to święta kościelne, czasem jarmark lub wesele. Rytm więził potencjał drzemiący w ludności i trzeba było kogoś, by wyrwać wieś z letargu. Żądni zmian opuszczali Koniówkę. Na szczęście jeden został...

Droga do sportu
Koniówka była miejscem zamieszkania młodego Wojtka Fiedora i równocześnie miejscem odbicia, które pozwoliło wypłynąć mu na szersze wody i wreszcie miejscem, o imię którego szczególnie zadbał w przyszłości.
Był muzykantem, strażakiem i myśliwym, także prywatnym inwestorem oraz zaangażowanym działaczem sportowym. Był wyśmienitym organizatorem i typem, który potrafił skupiać i mobilizować grupy do działania. Jego siłą przebicia była spontaniczność i nowatorskie pomysły. Kierował się przede wszystkim zamiłowaniami.
Wojciech Fiedor związał się w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych z Kołem Łowieckim im. Sabały w Zakopanem. Tu zawierał nowe znajomości i tu uczył się, jak współżyć z dziką przyrodą. Idąc za wytycznymi koła, wprowadzał prawa i reguły łowieckie w Koniówce. Odciągał kłusowników od nielegalnego zajęcia i uświadamiał mieszkańców, kiedy najlepiej polować. Zapoznawał ich z metodami utrzymania poszczególnych gatunków dzikich zwierząt i uczył jak odstraszać szabrujące w pobliżu dziki, wilki i lisy. Organizował i zachęcał młodzież do udziału w pierwszych zimowych akcjach dokarmiania zwierząt na terenach przyległych do Koniówki.
Tu spotkał się z ogromnym zainteresowaniem i, ku jego zadowoleniu, zaangażowaniem dość licznej grupy mieszkańców, szczególnie młodzieży. Wykorzystał potencjał zawiązującej się grupy i podsunął jej nowe wyzwanie pod nazwą sport, z którym zetknął się bywając w Zakopanem i Kościelisku. Jego opowiadania o zmaganiach sportowców stały się motorem kierującym młodzież z Koniówki ku nowym trendom, a Mistrzostwa Świata FIS, które w lutym 1962 odbywały się w stolicy Tatr, potęgowały marzenia o konkurencji i sławie młodych ludzi.

Biegi narciarskie
Wykorzystując fascynację młodzieży wynikami skoczka Antoniego Łaciaka i sztafety żeńskiej w mistrzostwach, Fiedor założył w zimie 1962/63 pierwszą i, jak się później okazało, jedyną organizację sportową w Koniówce. Był nim klub LZS Tatry, który ze względu na położenie wioski i minimalny udział młodzieży w pracach na gospodarstwie w okresie zimy, zakładał w pierwszej kolejności szkolenie młodzieży w sportach zimowych. Od tego czasu biegi narciarskie, potem skoki i wreszcie biathlon pochłonęły młodych ludzi z Koniówki na kolejne 20 lat.
Jednak na początku oprócz chęci, zapału i miejsca, którego w Koniówce było pod dostatkiem, potrzebny był sprzęt do treningów. Fiedor, dzięki nabytym znajomościom w kole łowieckim dotarł do zakopiańskiego klubu sportowego KS Start i pewnego dnia wrócił stamtąd z “furą” używanych nart, których zasób kilka lat później uzupełnił używany sprzęt innego klubu - WKS Zakopane.
Pierwsza zima sportowa wyłoniła kilku zapaleńców, którzy bez specjalistycznego przygotowania brali udział w organizowanych przez Fiedora zawodach. Dalej, ruch sportowy w Koniówce stał się na tyle popularny, że kolejne zawody odbywały się przy udziale nawet 200 uczestników z Podhala. Koniówka z dnia na dzień stała się małym centrum sportów zimowych, co doceniły wymienione już tutaj kluby zakopiańskie delegując specjalistów do pomocy Fiedorowi.
Najpierw patronat nad LZS Tatry przejął KS Start Zakopane i skierował Janusza Forteckiego, Stanisława Bukowskiego, Tadeusza Gąsienicę i Tadeusza Jankowskiego do pracy z młodzieżą w Koniówce. Przeszkoleni panowie wiedzieli oczywiście więcej na temat sportu niż Fiedor i bacznym okiem przyglądali się i selekcjonowali młodzież do poszczególnych dyscyplin, a po zamkniętym sezonie zimowym, gdy wydawało się, że kolejne treningi odbędą się z następnym śniegiem, angażowali młodzież do sportów letnich.
Kłóciło się to nieco z rytmem funkcjonowania wioski, ale potencjał, który tkwił w młodych ludziach pozwolił im w znakomity sposób dzielić pracę na gospodarstwie i oddanie się nowemu ruchowi. Dzięki namowom przybyłych trenerów, Fiedor wraz z młodymi sportowcami zajęli się zagospodarowaniem boiska piłkarskiego, bieżni i piaskownicy do skoku w dal na połudiowym krańcu wioski. Prace wykonywane były w ramach tzw. sarwaku (pol. szarwark), czyli świadczeń mieszkańców na cele publiczne. Miejsce to służyło pierwszym trasom narciarskim, a potem wspomnianym instalacjom sportowym i znane jest w Koniówce pod nazwą Między Wodami, gdzie jeszcze teraz można znaleźć ślady nawożonego szutru, piasku i ziemi, którymi zasypywane i niwelowane były “mocydła” na len.
Równocześnie do prac, młodzi adepci sportowi regularnie brali udział w treningach biegowych, w trakcie których byli bacznie obserwowani przez specjalistów. U niektórych chłopców wyłonione zostały szczególne predyspozycje i zainteresowania inną dyscypliną, co Fiedorowi podsunęło myśl o rozwinięciu kolejnego projektu sportowego. Miała to być skocznia narciarska, której wizję i usytuowanie na drugim końcu wioski zwanym Daremnicą przedstawił na zwołanym przez siebie wiejskim zebraniu.

Skocznia narciarska
Duch sportowy w Koniówce był wówczas tak silny, że Fiedor nie miał najmniejszej trudności z przeprowadzeniem projektu. Od ręki otrzymał od gromady przydział na cztery kubiki drzewa i wiele rąk do pomocy. Być może zbyt szybko, gdyż prace przeprowadzono bez dogłębnej analizy, przygotowania i bez zdania specjalistów. Cieśle budowali konstrukcję najazdu według własnych spostrzeżeń i umiejętności, a młodzież profilowała zeskok i porządkowała teren według wskazówek dorosłych. Budowla powstała wprawdzie na terenach należących do Podczerwonego, ale zaangażowanie i wkład grupy Fiedora był tak wielki, że skocznię kojarzy się z Koniówką jeszcze do dziś.
W zasadzie sam widok cieszył oko, a mieszkańcy Koniówki byli dumni z nowej budowli, jednak skocznia okazała się bardzo niebezpieczna i tylko wprawni sportowcy radzili sobie z szybkim najazdem i stromym zeskokiem relacjonując często swoje wyczyny jako skoki do “studni”. Mimo to, pierwsze zawody odbyły się już w zimie 1964 roku i wyłoniły Wojtka Skorusę z Witowa jako zwycięzcę. Kazek Długopolski z Witowa zajął wówczas drugie, Jędrek Zubek z Dzianisza trzecie, a Jędrek Fiedor z Koniówki czwarte miejsce.
W związku z tym, że wolno stojąca i monstrualna na owe czasy skocznia straszyła wysokością i stromą przepaścią, wiele matek z Koniówki zabraniało dzieciom brać udział w treningach. Zakazy jednak nie wiele pomagały, bo chłopcy w każdej wolnej chwili, mimo ryzyka, spotykali się potajemnie w znanym sobie miejscu. Niektórzy szli tam, by trenować samotnie i bez nadzoru, szczególnie, gdy skocznia po około pięciu latach, ze względu na zagrożenia, przestała być używana. Poza tym oddanie tutaj skoku zaliczane było do honorowych czynów ówczesnej młodzieży i zaznaczyć należy, że nie tylko z Koniówki.
Drewniana skocznia wystawiona na działanie zmiennych warunków atmosferycznych, w przeciągu niecałych dziesięciu lat zgniła i była coraz mniej stabilna. Przede wszystkim na wietrze odczuwało się chwianie i przeraźliwe jęki konstrukcji, która ostatecznie została rozebrana przez właściciela gruntu w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych.

Biathlon
Klub Tatry egzystował jednak nadal, a młodzież z Koniówki brała udział w mistrzostwach LZS w biegach i skokach urządzanych na terenie całego Podhala. W samej zaś Koniówce, jeszcze w okresie organizowania skoków narciarskich, nastała moda na biathlon, który Fiedor, przy współpracy trenerów WKS Legia i dzięki swoim zamiłowaniom myśliwskim, zaproponował i następnie propagował jako środek zastępczy po niezbyt fortunnym wprowadzeniu poprzedniej dyscypliny.
Trasy biegowe przeniesione zostały “pod brzyg na ogrody”, a strzelanie można było ćwiczyć tylko pod nadzorem trenerów z klubu zakopiańskiego, którzy na czas treningu przywozili ze sobą karabiny strzeleckie. Bardziej zdolna młodzież zapraszana była na treningi do Kościeliska i Zakopanego, gdzie w profesjonalnych warunkach mogła wykazać się swoimi zdolnościami.
Pod koniec lat siedemdziesiątych, Fiedor raz jeszcze zmobilizował mieszkańców do zbudowania nowoczesnego boiska do piłki nożnej. Tym razem miało powstać nad rzeką w Łęgu. Wszelkie krzewy zostały wówczas usunięte, kamienie pozbierane i teren zniwelowany, ale niestety zabrakło chęci i środków do przeprowadzenia dalszych działań. Wyrównany plac stał się miejscem do ćwiczeń straży pożarnej i tylko kilka razy wykorzystany jako strzelnica sportowa. Miejsce było prawie idealne do tego celu, gdyż wysoki nasyp od strony południowej łączący się z progiem wodnym na rzece umożliwiał w miarę bezpieczne strzelanie.
Strzelano wówczas z wiatrówek i karabinków sportowych, a nadzór sprawował Fiedor, którego wspierali pierwsi wychowankowie LZS Tatry reprezentujący w tym czasie już barwy znanych w Polsce klubów sportowych.

Koniec LZS
Schyłek lat siedemdziesiątych i początek osiemdziesiątych cechował się regularnymi treningami organizowanymi przez kluby zakopiańskie w porozumieniu ze Szkołą Podstawową w Podczerwonem oraz indywidualnymi i sporadycznymi spotkaniami młodzieży na nartach lub na boisku. Kluby z Zakopanego nadal zaopatrywały sportowców w materiał, delegowały trenerów i organizowały zawody sportowe, ale Koniówka przestała być już atrakcyjnym miejscem dla przeprowadzania jakichkolwiek konkurencji.
Najlepsi zawodnicy z Koniówki utrzymywani przez bogate kluby sportowe, nie dokończone boisko, nie istniejąca skocznia i nagła śmierć w maju 1979 roku Wojciecha Fiedora przyczyniły się do zaniku masowego zainteresowania sportem. Wprawdzie sporadyczne spotkania niedzielne miały nadal miejsce w lecie Między Wodami, a w zimie na Daremnicy, ale z braku opiekuńczej ręki ich charakter zmienił się w indywidualną improwizację każdego z uczestników.
Między Wodami młodzież grała w piłkę nożną, która bez szkoleniowca dawała pole do popisu tylko jednostkom i nie kształtowała pracy w zespole, a Daremnica, choć była nadal mekką zimowego sportu w Koniówce, tym razem zdawała się być miejscem daremnych i niezorganizowanych zabaw na śniegu. Nie było następcy Fiedora i nie było już LZS Tatry.

Karol i Bogusław Zięba, Koniówka 4.04.2013

Skrócona wersja artykułu pojawiła się również w formie drukowanej w Góral Info nr 9 z dnia 11 kwietnia 2013 roku pod tytułem "Koniówka małym centrum sportów zimowych w latach 60 i 70 - tych ubiegłego wieku".


Koniowka.info ©

Pisz do nas i z nami
Wróć do spisu treści